Zachwyceni urokami południa wyspy, a przede wszystkim jej białymi i bajkowymi plażami, postanowiliśmy zwiedzić centrum Fuerteventury. Wyruszyliśmy naszym Jeepem Wranglerem ze znanej nam już miejscowości Costa Calma (mekki windsurfingowców), drogą prowadzącą przez miejscowości La Lajita i Tarajalejo w kierunku miasta Antigua, i od razu rzuciła nam się w oczy specyfika tej części wyspy. Nie było już tutaj białych plaż, a strome wulkaniczne klify z niewielkimi zatoczkami ukrytymi między nimi i czarnymi plażami.
Dwie małe miejscowości Tarajalejo i La Lajita przypominały raczej osady rybackie, a nie letniskowe. Niemniej atrakcją turystyczną tego pierwszego było oceanarium, a tego drugiego – Oasis Park, z ogrodem botanicznym i zoo. Surowy krajobraz wyspy zmieniał się tutaj w prawdziwą oazę krzewów, drzew i kolorowych kwiatów. Wymagało to nie byle jakiego zachodu, aby utrzymać tak piękny obszar zieleni, w tym trudnym powulkanicznym krajobrazie. Wszędzie długie, kilometrowe wręcz linie nawadniające, bez których w zasadzie nie przeżyłaby żadna roślina. A tutaj niespodzianka – szpalery palm, oleandrów i tropikalnych kwitnących krzewów.
Droga do miasteczka Antigua odbija lekko na zachód. Mijamy rolnicze miasteczko Tuineje. Jak większość miejscowości na wyspie, również centrum tego – zajmuje kościół, a wokół niego rozchodzą się niewielkie uliczki z białymi domami. Nic nadzwyczajnego, a jednak klimatycznie! Kierujemy się do jednego z największych i najstarszych miasteczek wewnątrz wyspy – Antigue. Warto zobaczyć tutaj XVIII –wieczny kościół Nuestra Seňora de Antigua.
Celem naszej podróży do wnętrza wyspy jest Betancuria – dawna stolica wyspy (obecnie jest nią Puerto del Rosario). Betancuria to z całą pewnością najpiękniejsze miasteczko wyspy. Architektura podobna do stylu innych XV wiecznych kolonialnych osad. Białe budynki zlokalizowane wokół głównych 3 ulic oraz placu, przy którym znajduje się kościół – Iglesia de Santa Mariá. Świątynia została odbudowana w 1691 r. po zburzeniu jej w 1953 przez berberyjskich piratów. Historia miasteczka sięga czasów konkwistadora wyspy – Jean’a de Bethencourta. To właśnie on założył je, ochrzcił swoim nazwiskiem i ustanowił stolicą w 1405r. Znajdująca się w głębi lądu Betancuria miała zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo i ochronić przed atakami piratów. Mimo tego miasteczko było kilkakrotnie napadane przez korsarzy. Podobno w Betancurii mieszka obecnie tylko 600 osób. Rzeczywiście jest tu cichutko, nawet sennie, a życie płynie bardzo powoli. Zdawać by się mogło, że czas zatrzymał się w miejscu.
Zanim wsiedliśmy w Jeepa i zanim ruszyliśmy w dalszą drogę (na północ) zatrzymaliśmy się na popołudniowy lunch w restauracji Casa de Santa Maria. Przesympatyczni gospodarze, właściciele restauracji poczęstowali nas specjałami regionu – kozimi serami ze znakomitymi konfiturami między innymi z pigwy.
Posiłek w tym urokliwym miejscu, w restauracji a’la weranda, osłoniętej od słońca bujną roślinnością smakował bajecznie…
Wyprawa Jeepem po „Fuercie” trwa…